Pewno nie jedno. Masz rację. Jednak jak ja widzę tyle składników na raz, to staje mi przed oczami zupa. Gar pełen dobrej sportowej zupy. I choć prawdopodobnie jest na świecie co najmniej kilka miejsc, gdzie można uprawiać te wszystkie aktywności jednocześnie, to nie ma tam tego jedynego wysublimowanego dodatku. Ów składnik wiążący, a zarazem nadający tej zupie jedyny i niepowtarzalny smak, to casu marzu. Dzięki niemu nie pomylisz jej z żadną inną zupą na świecie i zawsze będziesz wiedział, że przygotowano ją na Sardynii.
Choć może nie wiesz jeszcze co to casu marzu, na pewno domyślasz się już, że tak naprawdę nie ma żadnej zupy. Nie przejmuj się, mamy chwilę czasu, żeby zgłodnieć. Ja też przyjeżdżając na Sardynię, nie wiedziałem o istnieniu casu marzu, ale dowiedziałem się o nim już drugiego dnia i od razu zacząłem szukać. Przy każdej nadarzającej się okazji nagabywałem miejscowych. Nic. Zbywano mnie lekkim uśmieszkiem zawieszonym w kącikach ust. Ja szukałem, dni mijały bezpowrotnie. Aż pewnego słonecznego popołudnia (popołudni niesłonecznych sobie nie przypominam), będąc już w Ulassai, zobaczyłem starszego człowieka siedzącego pod parasolem. Zastygł w swojej pozycji, patrząc gdzieś w dal. Tak jak zwykle, tak jak umiałem najlepiej, podszedłem i zagadnąłem: „Buongiorno, dove posso comprare casu marzu?” Ten powoli, jakby ze snu przebudzony, podniósł głowę i zmierzył mnie czarnym, przenikliwym wzrokiem. Milczał. Powiało grozą. Bezmiar czerni miał w tych oczach. Była tam jakaś tajemnica.
Dreszcz mnie przeszedł. Mężczyzna po chwili zawieszenia w ciszy wydął blade, popękane wargi, a na jego twarzy odmalował się wysiłek. „Chyba dawno nic nie pił” – przebiegło mi przez głowę… i pomimo tego przybliżyłem się odruchowo. Ciekawość zwyciężyła. Zaraz wszystko się wyjaśni! „Jeśli pragniesz casu marzu, przestań szukać. Casu marzu sam cię znajdzie.” Wycedził szeptem, patrząc mi prosto w oczy. Po czym spuścił głowę i pogrążył się w zadumie, jakbym nagle przestał istnieć.
Coś było w tych jego oczach. Jakaś ukryta pierwotna prawda albo groźba. Sam nie wiem. Dodatkowo ten szept. Przestałem szukać…. ale o tym później, chodźmy na festiwal.
Wielosportowa formuła festiwalu powstała w 2017 roku i to był piękny pomysł! Połączenie wspinaczki z highlinem i rowerami to bardzo dobra zupa… A tak, masz rację! Kilku składników brakuje. O sportach wodnych opowiem Ci na zakończenie.
Indeks:
Festiwal Oficjalny
Typ: Highline
Miejsce: Ulssai, Sardynia, Włochy
Termin: maj, czerwiec
Długość taśm: 30 – 460 m
Wysokość taśm: 30 – 120 m
Odległość do spotów: 20 min
Dostępność spotów: tenisówki
Bezpieczeństwo: codzienne sprawdzanie stanowisk, buddy check
Dodatkowe: transport publiczny może stanowić wyzwanie
Dojazd:
Tradycyjnie podam Ci z najbliższego lotniska, w tym wypadku z Cagliari – Elmas. Najszybsza trasa to 2 przesiadki, około 3-4 h w podróży, w zależności od połączenia i ~7-13 E kosztów.
Z lotniska na dworzec w Cagliari dojedziesz linią 501 lub pociągiem. Dalej będziesz jeździł już tylko autobusem. Jeżeli masz chorobę lokomocyjną, przygotuj sobie leki albo worek. Będzie dużo zakrętów, szczególnie pod koniec podróży. Wszystko sprawdzisz sobie TU lub w googlu.
Podróż do Ulassai nie nastręczała ostatnio większych problemów, a kierowcy trzymali się mniej więcej rozkładu jazdy. Natomiast podróż powrotna…. Cóż, na szczęście miałem kilka godzin zapasu, dużo cierpliwości i świetne towarzystwo.
Zakwaterowanie:
Ulassai to niewielkie, urokliwe miasteczko położone na zboczu góry, prawie 800 m npm. Widać stąd morze w odległości 15 km w linii prostej. Wspomniane położenie sprawia, że poruszamy się po Ulassali wąskimi uliczkami i schodami, cały czas gdzieś podchodząc lub schodząc. W samym centrum górnej jego części znajduje się trawiasty plac (Piazza Barigau), na którym przewidziany jest camping, zarówno dla namiotów, jak i camperów (dla preferujących hamaki ilość miejsc mocno ograniczona ilością drzew, więc lepiej przyjedź wcześniej). Żeby trafić z przystanku na camping, idź po prostu w górę.
Tak! Dobrze odczytujesz to zdjęcie. Camping to ten kolorowy namiotami płaskowyż, z zielonym tłem trawy. Patrząc dalej na zdjęcie, wyobraź sobie, że trawersujesz ten plac i idziesz w stronę morza. Wkrótce Twoje oczy napotkają kamienicę z arkadami. Znalazłeś Infopoint.
Na placu campingowym możesz spodziewać się dodatkowych atrakcji: barów z piwem, sceny, toru rowerowego, shortlinów czy aerial silks. Obok znajdziesz boisko (również widoczne na zdjęciu), na którym będą odbywać się warsztaty (yoga, pilates itc.). Boisko jest prawdziwe, czyli nie rosną na nim drzewa, więc o opaleniznę nie będziesz musiał się specjalnie starać.
Co ważne i piękne zarazem, camping żyje własnym, pierwotnym jak cała okolica, życiem. A w zasadzie tętni. We dnie i w nocy rozbrzmiewa plemienna muzyka, grana na bębnach, garnkach, krzesłach, czy kto co tam ma akurat pod ręką. Tu żonglują, tam masują i rozciągają mięśnie, gdzie indziej zajeżdżają rodeoline. Wszystko naraz obejmujesz wzrokiem. Niesamowita atmosfera… chyba że akurat wszyscy poszli uprawiać swoje ulubione sporty.
Skoro jesteśmy przy zakwaterowaniu, to najlepszą kwaterą obserwatora jest drewniany bar (Kiosco Internet Caffé), który prawie przylega do placu campingowego, ale sytuowano go kilka metrów wyżej. Widać stąd jak na dłoni wszelkie aktywności w okolicy namiotowej, a w oddali spot highlinowy nr 1 (z taśmami krótszymi) i długą taśmę spotu nr 2. Tak, w barze będzie wifi, choć czasami możesz odnieść wrażenie, że i ono ma sjestę w ciągu dnia. Za barem znajdziesz toalety i prysznice.
Jedzenie:
Wszystko, co potrzebne zakupisz w miasteczku, więc nie obciążaj niepotrzebnie plecaka. Dodatkowo pamiętaj, że Sardynia nie jest drogim regionem Włoch. Śniadanko typu włoskiego (croissant + espresso) ogarniesz w barze, o którym pisałem wyżej. Z ciekawostek kulinarnych, to w jeden wieczór będziesz mógł spróbować poczęstunku miejscowej kuchni i winiarnio-gorzelni. W zeszłym roku kosztowało to chyba 10E i naprawdę było warto. Bilet na tę imprezę zakupisz w infopointcie i pamiętaj, żeby się nie spóźnić. To naprawdę dobre frykasy i kolejka zrobi się ogromna. Naokoło campingu pojawią się też stragany, z różnymi regionalnymi przysmakami. Ja znalazłem pieczone pierogi 'prawie jak u mamy’. Jeżeli nie lubisz próbować nieznanych rzeczy, schodkami w dół dojdziesz do pizzerii.
Koniecznie spróbuj miejscowego piwa Ichnusa. I w sklepie i w barze spotkasz jego różne odmiany. Zdziwić Cię może sposób jego serwowania w knajpie, z serwetką wciśniętą w miejsce kapsla. Much nie naliczyłem dużo w całym Ulassai, więc to nie o nie chyba tu chodzi. Smacznych odmiany piwa kraftowego spróbujesz przy dystrybutorach piwa beczkowego pomiędzy straganami. Co więcej, jak będziesz miał szczęście, to kiedy finalna impreza będzie zbliżać się ku końcowi, przy niektórych dystrybutorach obsługa zarządzi gratisową samoobsługę i pójdzie się bawić. Baw się i Ty.
Skoro cały czas jesteśmy przy jedzeniu, to pora wyjaśnić zagadkę casu marzu, o ile dalej pozostaje on dla Ciebie zagadką. Casu marzu to tradycyjny sardyński ser owczy tzw. „żywy”. Wyrabia się go w ten sposób, że wprowadza się do niego specjalny gatunek larw muchy, które przyśpieszają jego fermentację. Ser spożywa się z żywymi larwami, które podobno potrafią skakać do wysokości 15 cm nad poziom sera. Dobre zawodniczki i podobno smaczne. Z kolei martwe larwy w serze świadczą o jego nieświeżości. Najlepiej smakuje rozsmarowany na chlebie i popijany ciężkim czerwonym winem. Podobno!?
Pamiętasz historię mojej rozmowy z człowiekiem o głębokim czarnym spojrzeniu? No więc ja casu marzu przestałem szukać, a on mnie do tej pory nie znalazł. Nie mam powodów podejrzewać, że ów mężczyzna powiedział mi półprawdę lub tym bardziej, że mnie okłamał. Wnoszę stąd, że casu marsu dalej mnie szuka i biega sobie gdzieś po Sardynii albo skacze larwą. Chciałby krzyczeć moje imię, ale umówmy się, jest oniemiałym serem i jest daleko. To się nie uda. Mam więc do Ciebie gorącą prośbę. Jak będziesz na tym festiwalu, to przywieź mi proszę mój casu marzu. Czerwone wino już mam i chętnie się z Tobą podzielę.
Okolica:
A wokół sami rowerzyści, wspinacze i highlinerzy. W sumie w 2019 roku zarejestrowano tu 350 uczestników. Wszyscy biegają w tych samych festiwalowych koszulkach, więc kolarza MTB od wspinacza rozróżniasz ewentualnie po łydce. Pierwszy ma szerokie, drugi smukłe. Highliner? Hmmm…. Łydki ma chyba pośrednie, ale na szczęście znasz go choć trochę z twarzy, więc nie musisz zaglądać mu w nogi. Dosyć dygresji, przejdźmy się obejrzeć spoty.
Do obydwu spotów highlinowych wychodzisz tą samą drogą z miasta i pniesz się do góry przez jakieś 20 min. W którą stronę się kierować wiesz dobrze, bo spot nr 1 widziałeś z baru. Pamiętasz? Idziesz w kierunku kanionu, który przedstawia minione zdjęcie. Możesz wejść do niego przez bardzo wąskie przejście, o ile chcesz się wspinać lub obejrzeć taśmy od dołu, ewentualnie czyjeś na nich stopy. Jeśli jednak Twoje życie to highline, omijasz kanion lewą stroną. Dojście do spotu nr 2 jest bardzo łatwe, po prostu obierasz każdą możliwą ścieżkę w lewo. Natomiast droga do spotu nr 1 dla większości festiwalowych nowicjuszy nie była już tak przejrzysta. Generalnie, przy kamiennym kopczyku skręcasz w prawo i dalej idziesz ścieżką za kopczykami. Brzmi prosto, wiesz w którym kierunku są taśmy, widziałeś je nawet przed chwilą od dołu, w kanionie… i pomimo to gubisz się 5 razy. Życie.
Spot nr 1 jest dwu poziomowy. Morze widać w oddali, miasteczko w dole, a wspinaczy pod stopami. Wchodząc i schodząc z taśmy, zwracaj uwagę na luźne kamienie. Jest pięknie i cudowna cisza panuje wokoło, ale jest też grawitacja i ludzie pod Tobą.
Taśmy na dolnym poziomie będą miały 30-50m długości i ~30-40m wysokości. Taśmy na górnym poziomie 60-100m długości i ~50-60m wysokości. Tak oceniam. Lasera w tę podróż zapomniałem. Nie pamiętam czy były tu warsztaty dla początkujących slacklinerów i highlinerów. Natomiast jeżeli zaczynasz swoją przygodę z wysokimi taśmami, to dolny poziom będzie właśnie dla Ciebie. Taśmy są stosunkowo krótkie, a przestrzeń zamknięta kanionem robi się kameralna i przytulna. I na duszy też jest podobnie.
Spot nr 2 powstał w 2019 roku i zainaugurowała go jedna, długa na prawie pół kilometra taśma, na wysokości 120m. Co nie znaczy, że w przyszłości nie będzie ich więcej. Wszak festiwale lubią się rozwijać. Zobacz sam, są perspektywy.

Reasumując, to bardzo wyjątkowy festiwal z punktu widzenia highlinera nomada. Bardzo plemienny. Głównym plemieniem jest oczywiście włoskie plemię highlinerów, wspinaczy, cyrkowców i muzyków. Przy czym większość osób jest biegła w tych czterech dziedzinach jednocześnie. Doświadczysz tu powrotu do przedcywilizacyjnych korzeni. Nie jestem w stanie Ci tego zobrazować tak dobrze, jakbym chciał, więc tylko posłuchaj tej muzyki. Hmmm… prawda? I tak pół nocy… Plemię robi muzykę, plemię robi pokazy (Eli na aerial silks), plemię ma własne barwy plemienne. To jest kochane i bardzo twórcze plemię.
I co? Już zdecydowałeś się przyjechać? Nie tak szybko?? Chcesz jeszcze odmoczyć stópki? To chodź na chwilę do wody!
Woda – Wiatr – Fala
Jak kochasz sporty wodne, tak jak kochasz highline, to nie masz innego wyjścia niż udać się prosto z Cagliari do Porto Botte. To jest w przeciwną stronę niż na festiwal, czyli na południowy zachód. Na szczęście niedaleko. Zarezerwuj sobie czas albo przed albo po festiwalu.
Porto Bottle jest wioską, która liczy aż 6 stałych mieszkańców i nie dojeżdżają tam środki komunikacji miejskiej. Czuję, że zaczyna Ci się podobać. Wiatr urywa tam głowę prawie 350 dni w roku. Dojedziesz tam jak zwykle, bo zawsze wszędzie dojeżdżasz. Znajdziesz bazę wind-kite-surfingową o nazwie Skyhigh. No tak. Na domiar złego jest tu jeszcze wakeboarding. Bazę prowadzą Marta i Karol – cudowni ludzie, zakochani w sportach wodnych. Wypożyczysz u nich wszystko, co Ci jest do szczęścia potrzebne. Co więcej, ze względu na duży wiatr, Porto Botte jest miejscem stricte wind i kitesurfingowym. Czyli niesurfingowym… Ale w bazie wiedzą, gdzie jechać o 6 rano, żeby znaleźć dobry swell. Wiesz, co mam na myśli? Jak jeszcze nie do końca, to spójrz na pierwsze zdjęcie tego wpisu. Ten kolaż sportów z casu marzu w środku. Wszystkie wodne zdjęcia na tym kolażu (dzięki Skyhigh.pl za udostępnienie zdjęć) zrobione są właśnie w Porto Botte i w okolicy.
Jak sam dobrze zauważyłeś, Sardynia nie może Cię już ominąć w tym roku.
Baw się dobrze!
Więcej zdjęć i festiwalowego klimatu znajdziesz w tej relacji. Nie zapomnij włączyć głosu.
Jeśli jesteś wspinaczem, potrzebnych informacji udzieli Ci Nannai Climbing Home,
jeśli rowerzystą pytaj Furacrabas Team MTB.